"znowu żresz?" czyli drugie dno historii o chłopcu bez skóry 😏

Odkąd w naszej rodzinie zaczęły się problemy skórne, moja waga wahała się w przedziale między 10 kilo za mało albo 10 za dużo. Coś strasznego. Z "niedowagą" jakoś się żyje ale 10 kilogramowy nadbagaż jest, powiedzmy, trochę (!) zawstydzający. Do dzisiaj z niedowierzaniem wspominam każde "ładnie wyglądasz" z tamtego okresu i doceniam każde "zrób coś ze sobą" mojego męża. Drogie Panie, żadnej koleżance nie zależy na naszym wyglądzie tak bardzo jak naszym mężom, jeśli ma on od nich inne zdanie na ten temat, niech to będzie piorytet 😏


Te zmiany zachodziły tak szybko, że ciężko uwierzyć z jaką łatwością można doprowadzić się do tak fatalnego stanu. Ponieważ splatało się to z problemami skórnymi mojego syna, do swojego wyglądu i wagi nie przywiązywałam większego znaczenia. Jadłam kilogram ziemniaków do obiadu, a obiad jadłam 4-5 razy dziennie. Poważnie.


Atopowego już nie ma, zaczęliśmy spać jak normalni ludzie, żyć bez stanów zapalnych i świądu skóry mimo to, nie owijając w bawełnę, żarłam jak świnia. Wcześniej tego nie zauważałam więc nadzieja na utrzymanie jakiejś w miarę normalnej, stałej wagi nadeszła dopiero kiedy zrozumiałam, ze to nie wilczy głód szperał nocami w lodówce, tylko moje emocje. Antidotum na każdy nowy stres w moim życiu był piąty, szósty albo siódmy obiad. 

Post dedykuję wszystkim, którzy nie boją się mieć swojego zdania ale sporo za to płacą :*


Nigdy nie byłam posłuszną pacjentką. Farmakologii unikałam już na kilka lat zanim zaszłam w ciążę, tym bardziej spodziewając się dziecka nie chciałam żadnej syntetycznej suplementacji. 

Problemy skórne syna uprzedziły mnie jeszcze bardziej do wszystkiego, czego unikałam wcześniej. Przekonanie, że AZS jest efektem zaniedbania jelit zmodyfikowaną żywnością więc może zniknąć jeśli odpowiednio, w naturalny sposób zadbam o ich odbudowę nie przysporzyło mi fanów 😇 to niby nie było nic wielkiego ale już wtedy czułam, że dla lekarzy i pielęgniarek byłam po prostu męcząca.


Cała rodzina fatalnie znosiła zarówno każde pogorszenie stanu młodego jak i brak poprawy. Na pewno mocno rozczarowałam najbliższych, którzy z przerażeniem śledzili nasze decyzje dotyczące jego leczenia. Mieli prawo się martwić. Mieli swoje zdanie i sugestie, które najlepiej byłoby gdyby zachowali dla siebie. Nie próbowali, do dzisiaj mam traumę po każdej usłyszanej wtedy radzie i "konstruktywnej krytyce". 


A my od początku byliśmy pod opieką lekarzy i chociaż sami mówili wprost, że tego nie wyleczą, nie wypadało nam spróbować wyleczyć tego inaczej niż mlekiem modyfikowanym i hormonami bo jak to zawsze logicznie argumentowała moja mama "nie...bo nie" 😂😂😂

Czułam, że ich wykańczam a to wykańczało mnie. Kolejne posiłki pochłaniałam jak tabletki na uspokojenie.

W trakcie miesięcznego pobytu w szpitalu też przeszłam swoje. Nie chciałam zgodzić się na stałe przejście na mleko modyfikowane i sterydy. Jakaś kobieta podsumowała to bez mydła, wylewając z siebie cały wykład o tym jak bardzo jestem nieodpowiedzialną i beznadziejną matką. Zjadłam po tym 3 czekolady, zgodziłam się na jakąś minimalną dawkę sterydu i było "ok". Jutro będzie nowy dzień, pogodni już lekarze z ulgą podadzą młodemu steryd. Zgodzę się też na neocate (sztuczne mleko). Ja się trochę zeszmacę, młodego narazimy na nieznane nikomu skutki uboczne hormonów ale do naszego wyjścia ze szpitala skóra będzie ładna a atmosfera mniej napięta. Jutro będę super mamą. Dla mnie też nadejdzie nowy dzień. Obudzę się ze ściśniętym żołądkiem i przypomnę sobie jak bardzo jestem beznadziejna. Nie będę mogła nic przełknąć pól dnia, po południu nadrobię to 4-5 razy. Lekarze podadzą steryd, zgodzę się na neo... 
To jest ta mała różnica między poniewierającym a poniewieranym.



Leczenie szpitalne nie przyniosło żadnych oczekiwanych rezultatów ale moje trudy i nadzieje pokładane w diety i suplementacje probiotykami też nie pomagały.
 
Nie znałam żadnego wcześniej przypadku wyleczenia AZS. Byłam jedyną na świecie osobą, która wierzyła, ze dieta przywróci mojemu dziecku zdrową skórę i spokój. Przez ponad rok tych starań nie było żadnych efektów a ja z każdym dniem byłam sobą coraz bardziej rozczarowana i tak bardzo zmęczona ciągłymi niepowodzeniami, że w głowie mi się teraz nie mieści, że nawet na chwilę nie straciłam wiary, że się uda...

... i się w końcu udało, ale mimo, że młody jest już zdrowy i relacje wokół też są zdrowe to długo nie byłam pewna czy ja jestem do końca zdrowa 😐


Naprawdę można przytyć 10 kilo w miesiąc i nie jest to wcale kwestia lenistwa czy nieodpowiednio zbilansowanej diety. To jest kwestia - mam sporo problemów i jeśli chcesz mi pomóc to nie "konstruktywną krytyką".

Dziwnie to zabrzmi ale kiedy zrozumiałam, że nie wszyscy muszą mnie lubić zrobiło mi się dużo lżej. "Konstruktywnej krytyki" już nie trawię czterema obiadami. Włączam "supergirl" reamonn'y i przypominam sobie jaka jestem zajebista. Robię nadal swoje. Na pewno nadal mogłabym robić to wszystko lepiej, bardziej jak należy według niektórych ludzi i nadal czuję, że niektórych z nich ciągle zawodzę ale nie chcę już z ich powodu budzić się z wyrzutami sumienia i dziesięcio- kilogramową depresją 😎😎😎

Popular posts from this blog

biorezonans? daj pan spokój...

Kilka śniadaniowych propozycji przy chorobach autoimmunologicznych

tylko nie mów tacie..