Mam się czego bać

Ostatni post kończyłam zdaniem - "zaraz zwariuję".

Nieznane w skutkach konsekwencje zjedzenia nowego produktu przez syna wyłączają mnie z życia jak dawna migrena. Wysypka, duszności i kaszel lub wstrząs anafilaktyczny i strach o jego życie - to może trwać do kilkunastu minut, czasami do kilku godzin czy nawet całej doby. Ile by to nie było, nie potrafię funkcjonować dopóki nie jestem pewna, że to już po wszystkim.

Nie mogę się skupić na niczym innym jak oddech i ogólny stan syna, nawet wtedy, kiedy sytuacja jest w miarę opanowana - zła, ale stabilna. Nie gotuję, nie sprzątam, prawie nie jem, nie mogę spać, pisać, ani niczym się zająć.

Nie snuję planów na "później", nawet jeśli dotyczą "pojutrze" bo z przerażeniem obserwuję sekundy, które zbliżają lub oddalają nas od izby przyjęć. Uwierzcie mi, że wizja przekroczenia progu izby przyjęć i obecne procedury związane z "bezpieczeństwem" i "opieką" medyczną w tych szczególnych czasach sprawiają, że mam ochotę zapalić...

... więc czekam, czekam jak dawniej podczas ataku migreny, czekam aż to się skończy.

To "tylko alergia"? Nie, to nie jest normalne życie.






Popular posts from this blog

biorezonans? daj pan spokój...

Kilka śniadaniowych propozycji przy chorobach autoimmunologicznych

tylko nie mów tacie..