Długie pożegnanie

Pisałam ten tekst od dwóch lat. Zawsze na nowo, i zawsze inaczej. Im później się za to brałam, tym bardziej wpasowywał się w to ten tytuł.

Za chwilę mój syn kończy 4 lata. Nie rozmyślam tego okresu. Jego wyniszczające naszą rodzinę atopowe zapalenie skóry (AZS) dawało wrażenie, że pierwsze 2 lata nie miały końca - w smutku czas nie "leci". Jego 2 - gie urodziny były pierwszym przełomem w chorobie. Spora wiedza na temat AZS przyniosła rezultaty w postaci poprawy stanu skóry i samopoczucia młodego. Ale to była tylko poprawa - dopiero kiedy kończył 3 lata może nim nie był ale dopiero zaczął wyglądać jak zdrowe dziecko. Od tamtej urodzinowej imprezy rzeczy się zmieniają jak zawsze a czas leci jak nigdy.

Mniej więcej tyle samo a może 3 lata z grubym hakiem nie mam psa. Ten czas rządzi się inną fizyką - nie rozumiem, jak ja mogę tak długo już nie mieć przy sobie swojego psa.

Kupiłam go w 2008. Z miotu został tylko on - nic dziwnego, był naprawdę malutki, miał ogromne (!) uszy - wyglądał jak przerośnięty nietoperz. Uwielbiał się bawić. Mistrz kamuflażu - "prawdziwy student" mówiłam na niego, zawsze kiedy udawał, że wszystko rozumie. Gdziekolwiek mieszkaliśmy miał kosę z każdym labradorem. Taaaa.. Mały, wielki pies, półtora kilo żywego złota na czterech łapkach.. 

Kiedy urodził nam się syn, nasze tzw. szczęście trwało mniej więcej do pierwszej sesji zdjęciowej. Później wystąpiły pierwsze objawy AZS. Wyjechaliśmy jeszcze na wspólne wakacje w Bieszczady, doczekaliśmy się paru wizyt u specjalistów, pobytu w szpitalu i ostatecznie zaczęliśmy szukać pieskowi nowego domu.

Utrata psa i strach o niego nie mieści mi się w słowach. Z psem, który waży prawie nic można zrobić wszystko - choćby przypadkiem zabić szufladą. Bałam się jak będą go traktować, czym karmić.. więc desperacko walczyłam, żeby jednak z nami został.
Z całym moim wstrętem do mleka modyfikowanego byłam nawet gotowa przejść na sztuczną mieszankę, żeby go tylko zatrzymać. To mogła być jedna z głupszych decyzji jakie podjęłam ale pies był ze mną na studiach w Poznaniu, mieszkał z nami w UK, jeździł z nami na wakacje, rozśmieszał mnie do łez a jak chorował to ryczałam przez niego jak dziecko. Bardzo nie chciałam się z nim rozstawać.

Jakie miałam doświadczenie, zdanie i podejście do specjalistów wiecie... a oni na głowie stawali, żeby pomóc mi go zatrzymać. Mimo wyników badań, które wykazywały niską jednak jakąś alergię na białko skóry psa wszyscy zgodnie uspokajali nas, że pies nie jest przyczyną choroby syna. A ja wtedy nie potrzebowałam niczego bardziej jak braku nacisku na wyrzucenie psa z domu. 

Ale kiedy badania i testy to jedno, interpretacja i najlepsze chęci lekarzy - drugie, codzienność pokazała, że obecność psa szkodzi dziecku. 

No i nie mam psa. 

Oceńcie to jak chcecie - długo miałam żal o to do syna. To nie była jego wina. Miał rok - nic nie mówił, nie robił, nie miał na nic wpływu, szczególnie nie miał wpływu na swoje kiepskie zdrowie. Wtedy też to wiedziałam, ale miałam też wokół siebie szczęśliwych właścicieli czworonogów i młodych rodziców w jednym. Katowały mnie zdjęcia w domu i wygaszacz ekranu. Dzisiaj wiem, że mi to nie pomagało ale wiem też, że nie mogłabym się wtedy bez tego obejść - czułam, jakby to nie wypadało tak po prostu wyrzucić go z domu po 10 - ciu latach i starać się szybko zapomnieć.

To nie trwało krótko ale w końcu zauważyłam, że nie myślałam już o nim co dziennie. Może trochę wjechało mi to na sumienie, że zaczynam żyć obecnym życiem ale i tak odczytałam to z ulgą - zdrowieję - pomyślałam.

Dzisiaj piszę to bo dopiero teraz tak naprawdę mogę. Poukładałam już swoje nowe życie, w nowym składzie i w pełni oddaje się swojej nowej roli - tworzę najlepsze warunki młodemu - wolne od alergenów i pełne miłości. Wiem, że mój mały yorkie też ma dobry dom. Ale nie rozpamiętuje, nie rozmyślam szczegółów, nie dzwonię i nie dopytuję. Nasze rozstanie mnie trochę zniszczyło, nie chce mi się dłużej tym katować.













Popular posts from this blog

biorezonans? daj pan spokój...

Kilka śniadaniowych propozycji przy chorobach autoimmunologicznych

tylko nie mów tacie..